Premier pojechał do Gorzowa Wielkopolskiego i udając się na spotkanie z miejscowymi działaczami NGO przystanął na chwilę przy grupie miejscowych licealistów...

 Zapewne Drogim Czytelnikom sprawa Marysi S. jest dobrze znana, a jeśli nie to tu są szczegóły całego zajścia.

 
 
Jak można było przypuszczać, oceny owego zamieszania są diametralnie różne. Jedni widzą brutalnego premiera, a inni prowokacyjną Marysię S., jednii piszą o niej jak o współczesnej Joannie, a inni chcą widzieć wyłącznie szarmanckiego premiera itp.
 
Najczęściej powitania włodarzy w jakimś miejscu wyglądały tak, że były one przygotowywane i uzgadniane na dłuższy czas przed wizytą danego notabla i opracowywano jej dokładny scenariusz. Jednym z głównych punktów takich programów było witanie chlebem i solą, a za wyraziciela entuzjazmu lokalnej ludności obierano krakowianeczkę, czyli dziewczynkę w stroju krakowskim, która była podawana notablom do całowania.
Krakowianeczka wręczała jeszcze kwiaty i słodkim dziecięcym głosikiem składała także stosowne życzenia.
Należy nadmienić, że  krakowianeczka była zawsze szczepiona czyli służby sprawdzały, czy nie stanowi ona zagrożenia dla notabla już to z racji ciężkiej choroby zakaźnej, już to ukrytego kałacha w wianku na głowie.
 
A teraz wróćmy do sygnalizowanych wyżej incydentów. Premiera spotyka okropna potwarz, więc jedzie jeszcze raz w to samo miejsce i potwarczyni usiłuje wręczyć kwiaty, a ona sama, nie przymuszana wyjeżdża z tym, że od zdrajcy kwiecia nie przyjmuje.
Z jednej strony to dziwna ta krakowianeczka (czytaj: gorzowianeczka), która nie jest wyznaczona do całowania przez premiera i wręczania kwiatów, a raczej obraża premiera i kwiatów nie przyjmuje, a z drugiej to należy zagrzmieć wielkim głosem, że służby naraziły premiera powtórnie na to samo niebezpieczeństwo, a po trzecie, że ci od negatywnego pijaru przesadzili, chociaż... Zrobię ten sam myk co wielu blogerów, a mianowicie odwołam się do historyjki wziętej z życia.
 
W dobie tuskowego szukania oszczędności, moja dyrekcja doszła do wniosku, że jednorazowa wypłata trzynastki to za duże obciążenie dla budżetu firmy i należy zamienić tę gratyfikację na tzw. urodzinówkę. Dyrektor pierwszych wręczeń solenizantom dokonał osobiście, a później była tylko koperta ze skserowanymi standardowymi życzeniami i z wkładką.
 
Tu wykonuję następną woltę, bo od dłuższego czasu zdarzały się w naszej firmie kradzieże pieniędzy. Najczęściej ofiarami padały panie, bo faceci wypłaty trzymali po kieszeniach marynarek, czy spodni, a nie w biurkach czy torbach. Po czasie okazało sie, że ofiarami padali również ww. solenizanci, co świadczyło o tym, że złodziejem jest ktoś świetnie zorientowany, czyli ktoś z wewnątrz i być może ma kogoś do współpracy, któremu trefną zdobycz przekazuje. Poszło zalecenie wzmożenia pilnowania wpisów do księgi wejść/wyjść, a pracownicy firmy mieli każdą z obcych osób, kręcących się poza głównym ciągiem komunikacyjnym, pytać czy nie zgubiła drogi itp.
Moja pracownica zwróciła uwagę, że z bocznego korytarza wyszła nieznajoma kobieta i dość śpiesznym krokiem kierowała się do głównego ciągu komunikacyjnego. Zgodnie z zaleceniem pracownica otworzyła usta by zadać pytanie, a tamta rzuciła: "Dzień dobry pani!" i wyminęła ją.
Trochę później okazało się, że koleżance, która tego dnia była solenizantką, ktoś przetrzepał torebkę, którą trzymała w szafie, ale urodzinówki nie znalazł, bo po jej wręczeniu koleżanka udała się wprost w drugi koniec budynku do biblioteki po odbiór dawno oczekiwanej książki.
 
I tu odniosę się do notki Coryllusa, a dotyczącej pijaru, która była zaczynem tego postu. http://coryllus.pl/?p=1371
 
Okazuje się, że pijar to porządna broń, bo jeśli jest umiejętnie przygotowana to przetrwa nawet lata i przykryje prawdę.
 
Wydaje mi się, że tak jak owa nieznajoma kobieta, to pijar musi być o sekundę szybszy, aby był naprawdę skuteczny.
Mam też uznanie dla zimnej krwi pijaru premiera, bo aż korciło, by tą niegrzeczną licealistką była niejaka Wanda S.